Czy rok to dużo, czy mało?
To zależy, czy się właśnie zaczyna, czy też kończy. Nie prawda?
Gdy jest przed nami wydaje się wiecznością. Gdy właśnie minął, zaledwie chwilą.
Dla mnie mija właśnie rok.
Rok ciała.
Rok pracy nad zrozumieniem tego, że psychika i ciało są nierozdzielne.
Można w to wierzyć lub nie. Można to nawet rozumieć, intelektualnie, ale być beznadziejnie odłączonym od swojego ciała. Używać go jako wehikułu do przenoszenia mózgu z miejsca na miejsce i werbalizacji myśli.
A nasze ciało to otwarta księga naszych emocji.
Ból głowy = stres
Rozstrój żołądka = stres
Brak apetytu = stres, lub miłość
Napięcie w ramionach = stres
Leki przeciwbólowe i probiotyki, chociaż doraźnie pomagają i zmniejszają dyskomfort cielesny, nie rozwiązują problemu, który trawi psychikę, który nas zjada od środka. Poza tym łatwiej jest przecież wyspowiadać się w okienku przychodni rejonowej, że się ma kłopoty z zatwardzeniem, niż przyznać się do palącego uczucia beznadziei, która zalewa nas od środka.
A co? Może nie?
Co by było, gdybyśmy młodzież szkolną zaczęli uczyć kontaktu z ciałem i sposobów na aktywny relaks zamiast mierzyć im czas na 300 metrów przez płotki?
Mój rok wytężonej pracy daje owoce. Póki co jeszcze wątłe i w małych ilościach ale nie poganiam ciała. Wiem, że mu to nie służy…
Piękne moje ciało. Jedyne.
Do usłyszenia następnym razem. A teraz pamiętaj: daj sobie spokój.
/Kasia
P.s. Moja oda do ciała napisana pół roku temu. (klik)